Wspomnienie Bł. Edmunda Bojanowskiego o. Emilio Cárdenas SM

"W DRODZE DO JEZUSA"


SIOSTRA ZAKONNA:
Jak to możliwe, że nie znasz Bojanowskiego? Czy nie wiesz, kim on był? Przecież studiujesz literaturę! Co prawda nie był pisarzem, po mimo, że pisał piękne wiersze i bardzo dobrze redagował swój dziennik. Bojanowski był więcej niż pisarzem. Był flagą nadziei, ikoną dobroci w czasie duchowego odrodzenia dziewiętnastowiecznej Polski. Był naszym Założycielem, Założycielem wszystkich czterech gałęzi Sióstr Służebniczek i dzięki jego zapoczątkowaniu zajmujemy się szczególnie dziećmi biednymi. Nie był On zwykłym założycielem. Był człowiekiem wielkiej wiary, chociaż nie był kapłanem, lecz świeckim. Zajmował się literaturą, choć nie był profesorem; był pobożny, choć nie był teologiem, ani wszechmocnym, ani wielkim prawodawcą, ani przedsiębiorcą. Nie był ani bohaterem, ani nawet męczennikiem. Był po prostu poetą, przyjacielem ludu wiejskiego, bliski dzieciom, interesującym się literaturą ludową, kochający naród Polski, współczujący, szlachetny... święty! Słuchaj, myślę, że dzisiaj idzie razem z nami w pielgrzymce do Częstochowy! A nawet, pomimo że bardzo kochał siostry, mogę Cię zapewnić, że dzisiaj idzie szczególnie razem z Wami, studentami. Bo on też był studentem! Właściwie, dużo świętych w swojej młodości było studentami, ale nie wszyscy przeżywali z takim zapałem swoje życie studenckie. Urodził się niedaleko Poznania w 1814 r. w czasach, kiedy Napoleon upadał, ale w tych latach ziarno wolności było w ziemi poznańskiej i kiełkowało w sercach młodzieży. Mając osiemnaście lat Edmund Bojanowski rozpoczął studia we Wrocławiu. Interesował się bardzo historią swojej Ojczyzny a równocześnie był otwarty na inne języki oraz na kulturę innych narodów. Oczarowała go literatura romantyczna, przetłumaczył z angielskiego na polski poezję Byrona, pasjonował się poezja ludową nie tylko polską, lecz także z innych słowiańskich narodów, redagował artykuły dla czasopism literackich, interesowały go sprawy społeczne, przyciągały go ideały. Najbardziej jednak interesował go konkretny człowiek. Miał dużo przyjaciół, pisał do nich głębokie, osobiste listy. Były to intensywne, ale trudne lata, bo stracił swoich rodziców. Pomimo że zdrowie nie dopisywało, starał się kontynuować studia w Berlinie, gdzie zaczął Sztukę Piękną. Musiał jednak przerwać, ponieważ choroba dawała o sobie znać. Bardzo to przeżywał, gdyż chciał studiować; był związany ze swoimi przyjaciółmi. Studia przerwane, nie skończone – spowodowane działaniem siły wyższej, które nie osiągnęły Magistra lub Doktoratu, nie powinny być okazją do frustracji, przede wszystkim, kiedy człowiek ma otwarte zmysły i serce na doświadczenia, do nauki, do wzrastania, do szerszej formacji. Taki był przypadek Edmunda Bojanowskiego. Kiedy wrócił do Ojczyzny, do domu rodzinnego, po odbytej kuracji, jego bogata formacja zaczynała owocować. Włączył się do kulturalnego i patriotycznego ruchu w Kasynie Gostyńskim, założył biblioteki, zbierał ludowe piosenki i przysłowia, interesował się losami młodzieży.

GŁOS:
"Przytomna mi jeszcze jego postać dość wysoka i chuda, jego twarz pociągła i blada z czarnym wąsikiem i czarną bródką, jego oczy z zamysłem i smutkiem spoza okularów spoglądające; zawsze nadzwyczaj starannie ubrany, przy tym skromny i małomówny, przyciągał do siebie przyjacielskim uśmiechem i pewną, że tak powiem delikatnością w obejściu..."


SIOSTRA ZAKONNA:
Bojanowski posiadał wewnętrzny skarb, który dał powagę jego życiu, złączył jego doświadczenia i studia oraz otworzył go na nowe horyzonty: solidną i zdecydowaną wiarę. Wierzył w bliskiego i opatrznościowego Boga, w konkretną miłość do Jezusa Chrystusa, w wielkie nabożeństwo do Matki Bożej i w głęboką więź z Kościołem. Bojanowski czuł towarzystwo Opatrzności Bożej w swoim życiu. To pozwalało mu przekraczać wszelkie trudności, jakie spotykał, także słabe zdrowie. Właśnie Opatrzność chciała przeprowadzić go, by mógł rozwinąć ostatni i najważniejszy przedmiot jego nie skończonej formacji. Będąc członkiem szlachetnej rodziny, studentem wysokiego poziomu oraz wielkim działaczem, brakowało mu ważnego chrześcijańskiego doświadczenia: dotyku nędzy ubogich! Właśnie teraz miał okazję pokazać wielkość jego duszy. Epidemia cholery spustoszyła okoliczne wsie, przyniosła wiele cierpienia. Edmund czuł w sobie, powołanie do niesienia pomocy drugiemu człowiekowi i ulgi cierpiącym. Nie mogła być obca do tego ruchu kontemplacja pewniej figury, przed którą modlił się od dziecka i była źródłem pobożności przez całe jego życie: Pieta z sąsiedniej bazyliki Świętogórskiej w Gostyniu. Tam zranione i martwe już ciało Jezusa leży na łonie swojej Matki, jego długa ręka wisi prosząc o pomoc, pokazując otwartą ranę serca. Tego zranionego Jezusa potrafił dostrzec w cierpiącym człowieku. Pchany przez wiarę potrafił przekroczyć próg domostw oznaczonych czarnym krzyżem, znak zarazy. Wiele ludzi umierało zostawiając dużą ilość sierot. Od tej chwili ręce studenta, jego myśli, serce, fantazje, dary artystyczne, formację literacką poświęcił Edmund niesieniu pomocy dzieciom. On pragnął ich pocieszyć, dać im radość, przekazać im miłość do kultury ludowej, która go bardzo fascynowała. Najbardziej pragnął ożywić ich wiarę. Ruch, który w 1849 zaczął rozwijać się w skromny sposób, nabierał błyskawicznego rozmachu. Do działalności Edmunda włączył się potok odważnych dziewcząt, zdecydowane, przez miłość do Boga, aby nie zostawić sierot bez opieki. W ciągu dwunastu lat założono dwadzieścia ochronek, domów sierot oraz domów formacyjnych dla Służebniczek.

Oto widać, jak formacja studenta nie kończy się w aulach i w bibliotekach, lecz powinna także wyjść na świat, aby dotykać bezpośrednio nędzy. Miłość do Ojczyzny, kultura ludowa, pasja literacka, kosmopolityczny horyzont w formacji, kompetencja techniczna... to nie wystarcza do prawdziwego kształtowania człowieka. Potrzebne jest wchodzić na drogę służby konkretnemu człowiekowi, na drogi miłości. Krok ten nie jest łatwy. Dla Edmunda Bojanowskiego mostem pomiędzy Ojczyzną, kulturą, człowiekiem i życiem był Bóg żywy i opatrznościowy. Dzisiaj Bojanowski idzie obok Was, studentów, w waszym pielgrzymowaniu z Warszawy do Częstochowy. On Was zna i wie, co nosicie w swoim sercu. Szanuje wasze marzenia i plany studenckie, ale otwiera przed wami szersze horyzonty niż same studia. On zaprasza na doświadczenie Ewangelii. On przekazuje Wam swoje wnioski: "Trzeba dotknąć nędzy. Trzeba po prostu ofiarować samego siebie tym wszystkim, którzy nas potrzebują".

JEZUS:
Pytasz Mnie, kochana córko i siostro, kim ja byłem dla Edmunda. Ja sam wzruszam się, kiedy myślę o tym odważnym, mężnym i miłym moim uczniu, który bardzo Mnie kochał przez całe życie, który żył dla Mnie i przy Mnie, na którego pokorną wielkość mogłem zawsze liczyć. Edmund był tym, który codziennie był w drodze do Mnie. Przychodził do Kościoła, aby ze Mną się spotykać, a jeśli mógł nawet dwa razy dzienny, pomimo że miał trzy kilometry z domu. Przychodził z taką wiarą i wytrwałością, że wszystkich wzruszał. A Mnie najbardziej. Czasami czuł wielki ból spowodowany chorobą płuc, nie mogąc złapać tchu, ale znalazł powód, by przyjść. Nie przeszkadzały mu zimno, śnieg, deszcz - tak bardzo Mnie pragnął. Kiedy była piękna pogoda przyszedł radosny, bo mógł kontemplować otaczającą go przyrodę. Nieraz przy świeczce rozpoczął modlitwę i przy świeczce ją zakończył. On klęczał przede Mną - patrzył na Mnie. Otwierał swoje serce, pytał, słuchał. A Ja długo patrzyłem na niego i pragnąłem oddać się jemu w chlebie eucharystycznym. Co tydzień przychodził, by się ze Mną spotkać w sakramencie pojednania i w komunii świętej. A ja ciągle czekałem na niego w sakramencie ołtarza. Dla Bojanowskiego byłem końcem jego drogi. Kiedy był na łożu śmierci, 7 sierpnia 1871 – dzisiaj wspominamy jego narodzenie do nieba – mówił do sióstr, które go pielęgnowały: "Siostry, ja już jutro nie pójdę do Komunii św., ja już dziś pójdę do Jezusa". Całe życie był w drodze do Mnie. Nie tylko przychodził do mnie, kiedy chodził do Kościoła i do sakramentów; kiedy zbliżał się do biednych, do chorych, do sierot, on był także w drodze do mnie. Gdy nareszcie dotknął nędzy, Mnie dotykał. Robił to z taką troską, delikatnością i miłością, że czułem się zawsze szanowany, kiedy byłem dotykany czystością jego dłoni. "Ty jesteś moją drogą – tak wydawało mi się, że chciał Mi powiedzieć – moje życie, to droga do Ciebie". I to pragnął przekazać innym. On wskazał Służebniczkom, by one szły za Mną, by naśladowały Mnie. Ja bardzo go kochałem, a on przyjął moją miłość.

Zapytałaś Mnie, dlaczego nie pozwoliłem mu zostać kapłanem, mimo, że tak bardzo pragnął. Właściwie nie potrzebowałem jego sakramentalnego kapłaństwa. Wystarczyło mi jego powszechne kapłaństwo, którym żył w pełni. Edmund był żywym sakramentem mojej obecności. Dopiero w dzień przed śmiercią potrafił to zrozumieć. Księży, już było wielu wokół niego. Oni go kształtowali i towarzyszyli mu. Wspaniali Jezuici pomagali mu w postępowaniu do świętości. Ja chciałem go takiego, jakim był, czyli aktywnym i oddanym laikiem. W ten sposób mógł on jeszcze bardziej zbliżać się do odrzuconych. Cieszyłem się, że kochał literaturę, poezję i piękno. Uważałem, że nie było mu koniecznie do końca zgłębiać teologię i opanować łacinę, ani przewodniczyć liturgii. Wystarczyło mi, że dobrze współpracował z kapłanami, których postawiłem obok niego, którzy nieodzownie bardzo go kochali i podziwiali jego dobroć. Wiem, że niektórzy zazdrościli mu. Ale przecież Ja chciałem przez jego szlachetne życie zachęcać kapłanów do jeszcze gorliwszego kapłaństwa. Powołania laików zawsze były ważne w Kościele, szczególnie dzisiaj. A także są bardzo potrzebne, nawet konieczne, powołania braci w zgromadzeniach zakonnych. Potrzebuję ich w szczególny sposób, by pokazywali całość piękna Królestwa Bożego, w którym Bojanowski jest klejnotem świętości i miłości. Taki jest mój Kościół: bogaty w różnorodność. W nim spotyka się Bóg z człowiekiem, jest miejsce dla kobiety i mężczyzny, laika i kapłana, osoby świeckiej i konsekrowanej, każdy w pięknie swojego powołania, bez pomieszania, ale żyjąc w głębokiej jedności. Taki jest Kościół, w którym Maryja jest córką i Matką, i dla którego jestem Oblubieńcem i Głową. A co ty o tym myślisz, moja córko i siostro? Ty, która mnie zapytałaś, kim Ja byłem dla Edmunda Bojanowskiego, ty, którą sam zaprosiłem na pielgrzymkę, powiedz Mi, za kogo mnie uważasz?




[ Informacje |słowo | multimedia | księga gości | forum | historia WPP | historia17-tek | regulamin | opis grup ]
[ konferencje | rozważania | foto | filmy | dzwięki | linki | baza adresów e-mail | kontakt ]
© MichałBedyński
Strona istnieje od lipca 2002 wywoływano nas już [an error occurred while processing this directive] razy