"Eucharystia - uczta miłości"
Tematy poruszane w czasie tegorocznej pielgrzymki to są sprawy zasadniczo
wszystkim doskonale znane, obecne przecież, na co dzień w życiu Kościoła,
są podstawą naszej wiary. Trudno powiedzieć, więc coś nowego, to raczej
działalność przypomnieniowa, trochę komunikaty typu: Nie zapomnij oddychać,
jeśli nie chcesz się udusić, musisz coś zjeść dziecko, żeby nie opaść
sił, przykładaj się do nauki, bo stać Cię na dobre oceny w szkole. Tak
to mniej więcej wygląda. Nie inaczej jest z dzisiejszym tematem, którym
jest Eucharystia. Zazwyczaj to nasza coniedzielność, czasem codzienność,
niezmiennie jednak najpełniejszy wymiar Bożej obecności, bo obecności
fizycznej. Nic większego, nic ważniejszego w Kościele zdarzyć się nie
może ponad Eucharystię, która mieści w sobie to wszystko, na czym Kościół
jest zbudowany: uobecnia mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Jest
sakramentem Jego uwielbienia i miłosierdzia, znakiem jedności i wreszcie
paschalną ucztą miłości, w której dusza napełnia się łaską, otrzymując
zadatek przyszłej chwały" Słabo?
Jeśli więc chcielibyśmy Jezusowi dać wyczerpującą odpowiedź na Jego "czy
miłujesz mnie?" i miałaby to być odpowiedź jak najbardziej twierdząca,
to najlepiej chyba zrobić to przez pełne uczestnictwo tej Uczcie Miłości.
Eucharystia z jednej strony jest czymś wyjątkowym, co należy przeżywać
w całkowitym skupieniu, z drugiej jednak strony prosi się o zwykły codzienny
charakter. Skrywa w sobie świąteczność dobrego wina, którego nie pijemy
ot tak na sniadanie i powszedniość chleba, który jest codziennym pokarmem
zarówno biedaków, jak i bogaczy. Jednak ta zwykłość i powszechność chleba,
stanowi o jego wyjatkowym charakterze i doskonale odzwierciedla tajemnicę
Eucharystii. Obecność Chrystusa w okruszynie chleba pozwala Mu na codzienną
gościnę w sercach milionów chrześcijan na całym świecie. Zarzut przeciwko
tej możliwości postawił przed laty chrześcijańskiemu chłopcu muzułmanin
w albańskim mieście Skutari. Pytał on: "Jak to możliwe, by jeden i ten
sam Chrystus mógł być obecny jednocześnie w tylu swych wyznawcach?". Chłopiec
odpowiedział mu obrazowo: "Patrz, jedno i to samo słońce wchodzi przez
swoje promienie do tysięcy mieszkań w naszym mieście, a do milionów na
całym świecie. Coś podobnego czyni Jezus ukryty w małych Hostiach".
Przyzwyczailiśmy się myśleć o Eucharystii przy niedzieli. Tymczasem nie
ma żadnych przeciwskazań, a jest nawet konieczność, by czerpać z tego
źródła, tak często jak się da, oczywiście pod warunkiem, że zależy nam
na duchowych owocach uczestnictwa w eucharystii i dążeniu do pełnego spotkania
z Bogiem. Jezus obiecuje, że kto spożywa Jego Ciało i pije Jego Krew,
ten mieszka w nim, i na odwrót. Gdybyśmy tak naprawdę uchwycili sens tych
słów i przeżyli co do zgłoski, to powinniśmy oszaleć z radości i szczęścia.
Opowiadam, nieraz w sposób bardziej dobitny, że jadłem dziś kawałek ludzkiego
mięsa, mając na myśli uczestnictwo w Eucharystii, szybko dostrzegam przerażenie
w oczach, kiedy tłumaczę, że w gruncie rzeczy zjedliśmy dzisiaj kawałek
kogoś, kogo bardzo kochamy, przerażenie jest nie mniejsze. Zaznaczam,
że opowiadam te historie ludziom, którzy co niedziela stają do stołu Pańskiego
i nagle okazuje się, że niewiele z tego kumają. Odbiór jest taki, jakby
opowiadać o obrzędach dzikich afrykańskich plemion.
Jezus powtórnie umiera i zmartwychwstaje. I ty możesz być tego świadkiem!
Św. Jan Bosko mawiał: "Być obecnym na Mszy znaczy to samo, co widzieć
Boskiego Zbawiciela wychodzącego z Jerozolimy i niosącego krzyż na górę
Kalwarii, żeby tam na nim umrzeć wśród najbardziej barbarzyńskich zniewag
i przelać swoją krew aż do ostatniej kropli". Jeden z korespondujących
z nim chłopców pisał, że jego zauroczenie Mszą świętą prysło, kiedy uświadomił
sobie, że ten "cud" dokonuje się trzy razy dziennie. W odpowiedzi na list
napisał: "A nie pomyślałeś o tym z drugiej strony, że właśnie to jest
cudem, że Chrystus chce być obecny zawsze, w każdym miejscu na świecie,
więcej - chce by ludzie zawsze (o każdej porze) mogli się z Nim spotkać
przyjmując Go do swych serc? Tak, to jest właśnie cudem".
Nie da się ukryć, że dość łatwo zapominamy, że w czasie Eucharystii dzieją
się cuda. Cud przemienienia jednak nam spowszedniał, pozbawiony aury czegoś
sensacyjnego umyka nam w czasie naszego uczestnictwa. Opowiadał pewien
ksiądz jak to w okolicy drzewo zaczęło krwawić i od razu wieść ściągnęła
tłumy. Oczywiście jak to zwykle w takich razach nie obyło się bez "cudownych
nawróceń". Normalnie adoracja całodobowa drzewka i cały ten cyrk,
co zwykle w takich wypadkach. No, więc, kolega tego księdza, co też był
księdzem przyleciał do niego zaaferowany, że cud, że trzeba zobaczyć i
w ogóle, na co ten spojrzał na niego pobłażliwie mówiąc: Ty stary, przecież
codziennie masz cud u siebie na ołtarzu. Wtedy tamten ochłonął. Nie ma
większego cudu niż ten, który dokonuje się na ołtarzu. Bardzo łatwo jednak,
jak widać, popaść w rutynę i przejść obok sprawy. Niestety ta niedzielno
-zwykła eucharystia często swoją dynamiką z trudem przypomina coś, co
zwykliśmy nazywać źródłem i szczytem życia duchowego. Słowem emocje jak
na rybach. Oczywiście, nie w tym rzecz by robić ze mszy przedstawienie,
niemniej, jeśli na twarzach zgromadzonych odbija się znużenie, zmęczenie,
nie zaś radość i skupienie to nie jest to dobry sygnał. Dotyczy to również
wielu kapłanów, którzy mogliby mocniej porywać za Chrystusem. Nie chodzi
nawet o homilie, lecz o ogólny styl sprawowania eucharystii, pozbawiony
pewnej ikry, całkiem uzasadnionej z racji tego co ma miejsce na ołtarzu.
Uczta miłości nie może przecież być pozbawiona radości. Każde uczestnictwo
w Eucharystii, zwłaszcza to pełne, powinno nas zmieniać w nowego człowieka,
bo taki właśnie jest jej wymiar.
Dlaczego zatem obecność na niedzielnej Eucharystii jawi nam się jako obowiązek?
Przymuszeni nakazem owszem wypełniamy go, ale przecież nie w tym rzecz.
Pewien mój znajomy opowiadał, że czasem wychodzi jako jeden z pierwszych
po mszy, by przyjrzeć się twarzom ludzi po właśnie zakończonej eucharystii.
W przeważającej większości to twarze nie zdradzające, że oto wydarzyło
się coś niezwykłego, uśmiechy zwyczajne, włączanie komórek, odpalnie papierosów
i samochodów. Są na szczęście i takie twarze, które opowiadają historię
dopiero, co przeżytej liturgii i one zapadają w pamięć.
W dzienniczku błogosławiony Edmund Bojanowski pisał: "Pochmurno, wiatr
od wschodu zamiata śnieg i zarzuca tory. Pomimo tego wybrałem się pieszo
do kościoła, bo mi było przykro, żem wczoraj i przedwczoraj nie był, a
przy tym chciałem spróbować, czy świeże powietrze nie wyleczy z kataru.
Przeprawa była trudna, gdzieniegdzie trzeba było głęboko brnąć w śniegu
baz najmniejszego toru, do tego wicher i zamieć utrudniały przejście.
Zdyszany i spocony przebrnąłem wreszcie do kościoła. Byłem na Mszy świętej
i u spowiedzi" (5 I 1854). Tak biegnie się na spotkanie z kimś ukochanym,
dla którego warto pokonać przeszkody, bo spotkanie z nim wynagrodzi cały
ten trud życia codziennego. W eucharystii najpełniej Chrystus kocha człowieka
i wyraża to przez swoją obecność, człowiek, który doświadcza tej obecności,
doświadcza tej miłości i odpowiada na nią to jakby przez moment już tu
na ziemi był w niebie i żył życiem wiecznym. Właśnie w tradycji Wschodu
liturgia to niebo na ziemi, niebo na ziemle. liturgia wtedy to nie tyle
zstępowanie Boga, ile podniesienie człowieka do innego wymiaru istnienia,
stąd anafora mszalna to "podniesienie", "pociągnięcie wzwyż". Intensywność
przeżywania Eucharystii w dużej mierze zależy od tego, jak przeżywamy
swoją wiarę poza miejscem liturgii. Trudno nam schylić się do żródła i
zaczerpnąć łyka prawdziwego życia, jeśli w międzyczasie, gdzieś tam w
tłumie całkiem ważnych spraw, choć raz nie zatęsknimy za wyrwaniem się
z niego na zielone pastwiska, tam gdzie Pan wydaje ucztę, Trudno wskoczyć
na szczyt, z którego roztacza się widok na okoliczną wieczność, jeśli
nie możemy bo nie chcemy wyjść z naszego małego matriksa, by posmakować
jak smakuje prawdziwy Chleb. Jest wiele pięknych świadectw przeżywania
Eucharystii. Chciałbym na koniec przytoczyć świadectwo ks. prof. Wacława
Hryniewicza: "Jest to dla mnie oswajanie się ze światem niewidzialnym,
do którego zmierzamy - światem bez podziałów, łez i krzyku (por. Ap 21,
4). Oswajanie się z ekumenią Boskiej Przyszłości. Mówimy, że liturgia
nie tylko sięga w przeszłość, nie tylko uobecnia misterium w naszej teraźniejszości,
ale także wybiega w przyszłość. Bliskie mi jest patrzenie na nią szczególnie
od strony przyszłości. Od strony nadziei. Człowiek oswaja się z tym, czego
nie widzi bezpośrednio - co postrzega jedynie oczami wiary i nadziei.
Wysyła swoją wiarę i nadzieję niczym posłańców do przodu, w milczenie
Boskich przestrzeni. A one wracają i mówią: "Jest Bóg. Jest inny świat".
Wierzę w to. Ten świat głęboko przenika nasze życie. Momenty liturgiczne
są intensywnym czasem, kiedy człowiek staje w obliczu tego, co czci, czemu
oddaje cześć, czemu kłania się swoją nadzieją, kiedy podejmuje zadumę
nad kresem swojego życia. Wiarą i nadzieją "wie", że nie jesteśmy bezpańscy.
Nadzieja "przenika poza zasłonę" (Hbr 6, 19). Wtedy człowiek "jakby widział
Niewidzialnego" (Hbr 11, 27).
|