"Nawrócenie, czyli ile razy mam mówić: Panie,
Ty wiesz." Zacznijmy od przypomnienia sobie tej sceny, kiedy
Jezus zwraca się do Piotra, czy ten Go miłuje.
Piotr odpowiada, po czym jak gdyby nic, Jezus ponawia pytanie raz jeszcze,
a potem znowu. Wiemy, że w tradycji semickiej to po trzykroć jest zasadą
pewnej doskonałości, znakiem tego, że coś się wypełnia, wiemy to. W tym
trzykrotnym zapytaniu jest też jednak pewna uporczywość, na którą powinniśmy
zwrócić szczególną uwagę. Piotr za każdym razem odpowiada niby tak samo,
ale po każdej odpowiedzi jest już trochę innym człowiekiem, jeszcze bardziej
zwróconym w stronę Pytającego. Później robił to jeszcze wiele razy, jego
dalsza działalność była nieustannym odpowiadaniem na to wciąż i wciąż
na nowo zadawane pytanie. Taka jest, bowiem natura miłości, że wymaga
niekończącego potwierdzania. Nie wystarczy ślubować miłość ubranym w białą
suknię i garnitur i potem zamilknąć na wieki. Ona domaga się, by wyznawać
ją choćby w gumowcach i utytłanym po pachy. Nie wystarczy powiedzieć raz,
trzeba mówić nie jeden, lecz siedemset siedemdziesiąt siedem razy, nawet,
jeśli ta mowa bez słów.
No, więc Jezus, wciąż wciąż domaga się odpowiedzi, pyta czy miłujesz mnie?
Czy miłujesz mnie bardziej niż inni? A przede wszystkim pyta, czy miłujesz
mnie bardziej, niż wczoraj, czy miłujesz bardziej, niż przed tygodniem,
lub w zeszłym roku? Powinniśmy dziękować Bogu za tę uporczywość, za to
cierpliwe dopytywanie się, bo właśnie ta regularność prowadzi nas szlakiem
nawrócenia. To ona sprawia, że zapuszczamy się coraz mocniej w głąb Bożej
miłości. Czym jest zatem nawrócenie, nawrócenie jest każdą chwilą w życiu,
kiedy odpowiadamy Bogu: Tak, Ty wiesz że Cię miłuje.; jest głęboką przemianą
życia we wszystkich jego odsłonach.
Pismo św. pełne jest historii cudownych nawróceń, kiedy w jednej chwili,
zmieniało się czyjeś życie. Motywem przewodnim tych nawróceń było zawsze
osobiste spotkanie Jezusa. Uczniowie, którzy porzucali swoje zajęcia,
porzucali sieci, akurat, kiedy brały ryby i szli za nim. Bo nawrócenie
jest zawsze porzuceniem czegoś, najlepiej dotychczasowego stylu życia.
Człowiek ze swej natury nie lubi rewolucji, dobrze, się czuje, kiedy zmiany
następują powoli i dąży raczej do stabilizacji, chyba, że jest doprowadzony
do ostateczności, wtedy o rewolucje nie trudno. Stąd właśnie trudność
w nawracaniu się, wielu ludzi uważających się za chrześcijan, wyznaje
pogląd:, "jakim mnie stworzyłeś Boże, takim mnie masz". W tym układzie
nie ma szans na jakiekolwiek zmiany, bo nie ma potrzeby nawrócenia, które
przecież zawsze jest jakąś rewolucją. Św. Paweł jechał sobie przez pustynię,
miał plany na najbliższe godziny, miesiące, czy lata, miał jakieś wyobrażenie
o sobie o świecie, o tym co ważne, a co mniej ważne, a tu proszę, nagle
błysk z nieba oślepia go i nic nie jest już takie samo. Istnieją oczywiście
mniej spektakularne przemiany, nie mniej są zakładają tamtą, gwałtowną.
Alkoholik, jeśli chce zmienić swoje życie, nie może sobie powiedzieć:
"OK. stopniowo ograniczę picie i po jakimś czasie będę miał problem z
głowy". Musi to zrobić natychmiast. Nie inaczej jest z nawróceniem:
pragnienie musi być gwałtowne i silne i obejmować wszystkie aspekty naszej
egzystencji. Nawrócić się, czyli zacząć od nowa. Literatura i filmy opowiadają
mnóstwo historii, gdy ktoś postanowił zacząć od nowa i właśnie wyrusza
w drogę najlepiej ze wschodniego wybrzeża USA na zachodnie, jak to w filmie
amerykańskim. Nie rusza jednak w drogę z całym dobytkiem, ten zostaje
w większości wypadków na miejscu. Trzeba coś porzucić by zrobić miejsce
na to co nowe. Jeśli więc chcesz
się nawrócić musisz coś porzucić, jeśli chcesz zrobić miejsce dla Jezusa,
najlepiej porzuć siebie. Człowiek nawracający się zaczyna dostrzegać,
że wokół niego jest świat, są ludzie, przedtem skupiony na sobie na swoim
szczęściu, na swoim nieszczęściu, będący słońcem w układzie planet, powoli,
powoli usuwa się w cień i zaczyna otwierać się na otoczenie, a wokół przecież
ludzie i każdy wart jest kochania. Potem przychodzi taki moment, kiedy
uświadamiasz sobie że jesteś w swoim życiu postacią drugoplanową, bo bardziej
wypełniają Cię sprawy bliźniego swego, i jest to chwila dla ciebie szczęśliwa.
Nie ma nawrócenia bez miłości. Człowiek w nawróceniu, to ktoś, kto zaczyna
kochać i robi to coraz mocniej. Kiedy wychodzisz ze swojego upalnego egoizmu,
drugi człowiek staje się twoim wytchnieniem i orzeźwieniem? Słuchając
świadectw ludzi, którzy w którymś momencie życia powiedzieli Jezusowi
- tak, rzucają się w oczy dwie sprawy, że najczęściej była to jakaś konkretna
chwila, kiedy nie ma wątpliwości: spotkali Jezusa i postanowili mu zaufać,
a więc mocny początek i druga rzecz: wyruszenie w drogę, codzienny, żmudny,
lecz niepozbawiony radości wysiłek by otwierać się coraz mocniej na działanie
Boga. Jeśli chciałbym dziś zrobić szpagat, lub zagrać na fortepianie cokolwiek
autorstwa Rachmaninowa, to oczywiście nic z tego nie wyjdzie. Jeśli jednak
będę systematycznie pracował, przyjdzie taki dzień, że zrobię ten szpagat
i wiele innych niemożliwych rzeczy. Była kiedyś w telewizji relacja z
festiwalu sztuki cyrkowej, pewna kobieta wyginała się w sposób zaprzeczający
prawom fizyki, albo nie wymyślono jeszcze takiej, która mogłaby opisać
ten ruch. Kręciła nogami dookoła, jakby była śmigłem helikoptera. Podobnie
jest z człowiekiem, który zaufał Bogu i pozwala mu się nawracać, okazuje
się, że to co wczoraj było jeszcze niemożliwe, dziś staje się bułką z
masłem i zaczyna robić rzeczy, o jakie by się dotychczas nie podejrzewał.
Dla Boga jak wiadomo, nie ma
rzeczy niemożliwych, ale my wciąż powątpiewamy w jego moc. Cechą człowieka
nawracającego się jest zdolność do głębszego widzenia spraw, tak jak z
nauką, która w gruncie rzeczy jest odkrywaniem nowych obszarów niewiedzy,
tak i z nawróconym: zaczyna widzieć ile w nim obszarów, wymagających przemiany,
ile okazji do miłowania. To jest zupełnie tak, jakby oglądać wszystko
pod mikroskopem i co rusz dostrzegać coś nowego, ten proces nie ma końca.
Nawracanie jest nieustanną przemianą, jest codzienną pracą na pełny etat,
bez możliwości przejścia na emeryturę. Spójrzmy na Papieża, normalnie
w jego wieku człowiek siedzi sobie w fotelu, czasem zrobi spacerek, coś
poczyta, obejrzy serial w telewizji i minął dzień, a ten człowiek nawet
nie myśli o tym, by się zatrzymać, powiedzieć: dość, wystarczy. Zabawne
jest jak ludzie skądinąd wierzący dziwią się, skąd on na to wszystko bierze
siły.
Nasza przemiana nigdy nie ma charakteru ostatecznego, co całkiem dobrze
oddaje się w języku poprzez formy niedokonane czasowników. Mówić powinniśmy
raczej o nawracaniu, czymś, co trwa, jest czasem teraźniejszym niż przeszłym.
Historię swojego życia trzeba pisać wciąż na nowo, co rusz nowe fakty
burzą dopiero co ustalony porządek rzeczy i spraw. Ciągle jest coś do
roboty, a sumienie zaczyna wyrzucać nie tylko złe uczynki, ale, i tu już
wyższa szkoła jazdy - zaniedbania. Gdy spojrzymy wstecz, okaże się, ze
historia naszego życia to w dużej mierze historia, zaniechań, zmarnowanych
szans, niewykorzystanych okazji. To kronika połowicznych działań, dróg
porzuconych w połowie, niezrealizowanych marzeń czy inicjatyw, które nie
doszły do skutku. Jednak nasze wysiłki przynoszą w końcu efekty, powoli
rozczytujemy treść tego listu od Pana, w którym jest mowa o naszym powołaniu.
Uczymy się wiedzieć i uczymy się nie wiedzieć. uczymy się pamiętać i zapominać,
znajdować tę właściwą proporcję między wiedzą, doświadczeniem, pewnością,
a ignorancją pioniera, odkrywcy czy poszukiwacza. I przychodzi taki moment,
kiedy człowiek już nie ten sam, nawet charakter pisma mu się zmienia.
Idzie ulicą w zwykły dzień, powiedzmy we wtorek, ani nie jest mu ciepło
ani zimno, przepełnia go niewypowiedziana wdzięczność i radość za każdą
chwilę życia, nawet tą smutną i do płaczu. No więc, idzie sobie tą ulicą
i już wie, że to życie, które jest sumą tego co się zdarzyło i co się
mogło zdarzyć, ale się nie zdarzyło, wie, że to życie jest piękne.
|